wtorek, 19 sierpnia 2014

Juz taki jestem ......


zimny dran .....
chcialoby sie zaspiewac, ale nie!!!
Draniem nigdy nie bylam i chyba nie bede.

"Timurowcem" natomiast tak!!!
Nie wiem czy to zasluga literatury, ktora karmiono nas w dziecinstwie czy to geny i cechy wyssane z mlekiem matki;-))

Kilka dni po przyjezdzie do mojego raju wybralam sie do odleglego o kilka kilometrow miejsca, w ktorym szukam pewnego mineralu, ktory wystepuje wlasnie tam.

Z daleka zobaczylam, ze w moim miejscu ktos rozbil biwak.
Ostroznie podeszlam do zaparkowanego samochodu z przyczepa i ku zdumieniu odczytalam znajome literki PL.
Ludziskow ani przy, ani w przyczepie nie bylo.
Pomyslam, ze napewno poszli "w gory".

Nastepnego i znow nastepnego dnia pojechalam w to miejsce i zastalam identyczna sytuacje. Pusto, cicho i "jakos dziwnie".
Przez glowe zaczely przelatywac dziwne mysli, a moze temu komus cos sie stalo? Moze zabladzil w gorach, moze niedzwiedz go lub ja zjadl, moze potrzebuje pomocy na "odludziu", itd, itd.

W dosc widocznym miejscu polozylam kamien, odwrocilam stojaca tam butelke z plynem do zmywania i cyknelam fotke dla udokumentowania.

Kiedy nastepego dnia znow tam przybylam, z radoscia stwierdzilam, ze ten ktos kto tam biwakowal, zostawil widoczne slady "zycia".
Wielki kamien spadl mi z serca, ale w jego miesce szybko posypaly sie male kamyczki.
Oj .... 30 km do sklepu i skoro samochod stoi w stanie "nienaruszonym" przez caly tydzien, to co oni jedza, czy nie sa glodni, a moze to "biedni studenci" itd, itd, itd .....
I tu odezwalo sie moje "Timurowskie serce" ..... jednego dnia ugotowalam sagan zupy i kazalam mojemu "przybocznemu" zawiezc dla "gorskiego wedrowcy" i postawic w widocznym miejscu.
Drugiego "pojechaly" tam swiezo upieczone jagodowe mufinki.
"Przybocznemu" bardzo spodobala sie ta "Timurowska zabawa" i kolejnego dnia wczesnym rankiem wybral sie tam z prosto z wody wyciagnietymi rybami.
Choc pora byla bardzo wczesna ludziskow nie zastal, znalazl natomiast takie cos .....

Z rybami i butelczyna wrocil do domu.
Ryby po oprawieniu i odpowiednim zabezpieczeniu przed upalam i dzika zwierzyna wraz z innymi produktami znow pojechaly "na biwak".

Wieczorem kiedy "Przyboczny" pojechal po torbe-lodowke spotkal wreszcie!!! "biwakowiczow".
Byli bardzo ciekawi, co to za ludzie ktorzy tak im dogadzali i serdecznie dziekowali za "opieke".

My dziekujemy za buteleczke i kawe ..... i zyczymy powodzenia w dalszej podrozy po Laponii.


3 komentarze:

  1. I jak tu wierzyć w Mikołaja ( ponoć pochodzącego z Laponii). Ale przyznaje ,że takich ludzi ...z dobrym serduchem spotyka sie coraz rzadziej.Pozdrawiam JP

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetna przygoda, świetne zdarzenie, takie baaaaaaaaaaardzo sympatyczne! Twoja pomysłowość i przejęcie sie losem samotnych wędrowców i wdzięczność z ich strony łapią za serce! Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń